
Zawiły język urzędowych pism

Dlaczego nie można pisać do nas po ludzku; jasno, krótko i prosto? Okazuje się, że jest to wina słów-bufonów, rzeczowników-zombie oraz... trzech zaborców. Monitom, które przysyłają nam różne firmy gdy zalegamy z zapłaceniem jakiegoś rachunku, przyjrzeli się filologowie z Pracowni Prostej Polszczyzny Uniwersytetu Wrocławskiego. ,,Wyszło" im, że wiele upomnień w ogóle nie nadaje się do tego, żeby je szybko przeczytać. Trzeba im poświęcić sporo czasu żeby zgadnąć, o co w nich chodzi. A jeszcze żeby to zrozumieć, trzeba sporego obycia ze słowem pisanym. Najlepiej na poziomie studiów doktoranckich.
Największym problemem pism, które badaliśmy jest ich kompozycja. We wszystkich były tzw. spychacze informacji - powiedział dr Tomasz Piekot z Pracowni. -To te fragmenty tekstu, które przekazują nam informacje już znane albo zupełnie nieważne. Opóźniają one dotarcie do ważnych i nowych treści, przede wszystkim: ile, do kiedy i na jakie konto mamy zapłacić. Spychaczem może być odwołanie do jakiejś ustawy już w pierwszym zdaniu, jeszcze przed informacją, czego dotyczy pismo. Może to też być mówienie o mówieniu: "Szanowna Pani, w odpowiedzi na pismo z dnia 03.04.2016 roku uprzejmie informuję, iż..." - dodaje.
Choć czasem te pisma są podzielone na sekcje i mają dość czytelne nagłówki, to jednak większość z nich stanowi zwarty blok tekstu, często zapisanego drobnym maczkiem, w którym musimy uważnie szukać najważniejszych informacji. W rezultacie trzeba uczyć się przez wiele lat, ćwiczyć czytanie, żeby swobodnie i ze zrozumieniem czytać monity, które przysyłają nam różne firmy i instytucje. Autorzy tych ,,dzieł,, nie oszczędzają nawet na długości zdań. Najdłuższe, jakie znaleźliśmy, liczyło 77 wyrazów - śmieje się Piekot.
Dość charakterystyczne jest to, że firmy usiłują naśladować w swoich monitach teksty sądowe i urzędowe. Dlatego posługują się patetycznym stylem, powołują na różne przepisy, grożą konsekwencjami. Nie brakuje też w nich słów, które brzmią dostojnie, tajemniczo i patetycznie. Nazwaliśmy je słowami bufonami. Np. zamiast "że" – "iż", zamiast "wpłacić" -"uiścić" lub "dokonać wpłaty", zamiast "przypominać"- "pragnę nadmienić", zamiast "od 3.04.2016" -"począwszy od dnia 03.04.2016"- wylicza dr Piekot.
W pismach z elektrowni czy banków bez trudu znajdujemy słowa - zombie i NN. A konkretnie rzeczowniki zombie i czasowniki NN. Te pierwsze to wyrazy, które kończą się na -anie, -enie, -cie. Czyli "zapłacenie", "nieuregulowanie", "zwlekanie". Rzeczowniki zombie włóczą się po zdaniu bez świadomego podmiotu i łączą się w watahy wyzute z życia - wyjaśnia Piekot. Czasowniki NN powodują, że właściwie nie wiadomo, kto jest odpowiedzialny za daną czynność. Przykłady? "Należność nie została uregulowana", "Spłata raty nie została zaksięgowana".
Badania przeprowadzone przez Krajowy Rejestr Długów wykazały, że 23% dłużników czegoś nie zapłaciło, bo zapomniało o terminie, a 10 % po prostu gdzieś zgubiło rachunek czy fakturę. Ale firmy w wysyłanych do nich monitach piszą tak, jakby każdy dłużnik był złym klientem, cwaniakiem, albo wręcz oszustem. Skąd takie podejście?
Tomasz Piekot uważa, ze przyczyn takiego traktowania klientów trzeba szukać głęboko, jeszcze w czasach zaborów. Polski język instytucjonalny generalnie jest dość zawiły i raczej mało przyjazny. Od czasów rozbiorów urzędowy język polski nie miał warunków do tego, żeby się mógł rozwijać w sposób naturalny. Kiedy odzyskaliśmy niepodległość szybko i raczej bezmyślnie przetłumaczyliśmy stosowany przez zaborcę język urzędowy - i tak już w wielu przypadkach zostało. Teraz ten język brzmi po polsku, ale mentalnie wciąż tkwi w czasach zaborów. Także władzom w PRL nie zależało specjalnie budowaniu przyjaznego języka, którym się komunikowano z obywatelami. A że w tych czasach nie mieliśmy też niezależnej sfery komercyjnej, powstające po roku 1989 firmy korzystały z jedynych dostępnych im wzorców i zaczęły pisać do klientów jak urzędy- uważa polonista z doktoratem, który doskonale wie, co mówi. I taki styl funkcjonuje w przestrzeni publicznej do dziś. Tylko nieliczne firmy i urzędy zdobywają się na to, żeby swoje pisma redagować w języku, który można zrozumieć.
Największym problemem pism, które badaliśmy jest ich kompozycja. We wszystkich były tzw. spychacze informacji - powiedział dr Tomasz Piekot z Pracowni. -To te fragmenty tekstu, które przekazują nam informacje już znane albo zupełnie nieważne. Opóźniają one dotarcie do ważnych i nowych treści, przede wszystkim: ile, do kiedy i na jakie konto mamy zapłacić. Spychaczem może być odwołanie do jakiejś ustawy już w pierwszym zdaniu, jeszcze przed informacją, czego dotyczy pismo. Może to też być mówienie o mówieniu: "Szanowna Pani, w odpowiedzi na pismo z dnia 03.04.2016 roku uprzejmie informuję, iż..." - dodaje.
Choć czasem te pisma są podzielone na sekcje i mają dość czytelne nagłówki, to jednak większość z nich stanowi zwarty blok tekstu, często zapisanego drobnym maczkiem, w którym musimy uważnie szukać najważniejszych informacji. W rezultacie trzeba uczyć się przez wiele lat, ćwiczyć czytanie, żeby swobodnie i ze zrozumieniem czytać monity, które przysyłają nam różne firmy i instytucje. Autorzy tych ,,dzieł,, nie oszczędzają nawet na długości zdań. Najdłuższe, jakie znaleźliśmy, liczyło 77 wyrazów - śmieje się Piekot.
Dość charakterystyczne jest to, że firmy usiłują naśladować w swoich monitach teksty sądowe i urzędowe. Dlatego posługują się patetycznym stylem, powołują na różne przepisy, grożą konsekwencjami. Nie brakuje też w nich słów, które brzmią dostojnie, tajemniczo i patetycznie. Nazwaliśmy je słowami bufonami. Np. zamiast "że" – "iż", zamiast "wpłacić" -"uiścić" lub "dokonać wpłaty", zamiast "przypominać"- "pragnę nadmienić", zamiast "od 3.04.2016" -"począwszy od dnia 03.04.2016"- wylicza dr Piekot.
W pismach z elektrowni czy banków bez trudu znajdujemy słowa - zombie i NN. A konkretnie rzeczowniki zombie i czasowniki NN. Te pierwsze to wyrazy, które kończą się na -anie, -enie, -cie. Czyli "zapłacenie", "nieuregulowanie", "zwlekanie". Rzeczowniki zombie włóczą się po zdaniu bez świadomego podmiotu i łączą się w watahy wyzute z życia - wyjaśnia Piekot. Czasowniki NN powodują, że właściwie nie wiadomo, kto jest odpowiedzialny za daną czynność. Przykłady? "Należność nie została uregulowana", "Spłata raty nie została zaksięgowana".
Badania przeprowadzone przez Krajowy Rejestr Długów wykazały, że 23% dłużników czegoś nie zapłaciło, bo zapomniało o terminie, a 10 % po prostu gdzieś zgubiło rachunek czy fakturę. Ale firmy w wysyłanych do nich monitach piszą tak, jakby każdy dłużnik był złym klientem, cwaniakiem, albo wręcz oszustem. Skąd takie podejście?
Tomasz Piekot uważa, ze przyczyn takiego traktowania klientów trzeba szukać głęboko, jeszcze w czasach zaborów. Polski język instytucjonalny generalnie jest dość zawiły i raczej mało przyjazny. Od czasów rozbiorów urzędowy język polski nie miał warunków do tego, żeby się mógł rozwijać w sposób naturalny. Kiedy odzyskaliśmy niepodległość szybko i raczej bezmyślnie przetłumaczyliśmy stosowany przez zaborcę język urzędowy - i tak już w wielu przypadkach zostało. Teraz ten język brzmi po polsku, ale mentalnie wciąż tkwi w czasach zaborów. Także władzom w PRL nie zależało specjalnie budowaniu przyjaznego języka, którym się komunikowano z obywatelami. A że w tych czasach nie mieliśmy też niezależnej sfery komercyjnej, powstające po roku 1989 firmy korzystały z jedynych dostępnych im wzorców i zaczęły pisać do klientów jak urzędy- uważa polonista z doktoratem, który doskonale wie, co mówi. I taki styl funkcjonuje w przestrzeni publicznej do dziś. Tylko nieliczne firmy i urzędy zdobywają się na to, żeby swoje pisma redagować w języku, który można zrozumieć.
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj